poniedziałek, 24 lutego 2014

System, który sam się wyedukował

Dziś słów kilka o przyszłości narodu i związanych z nią problemach przedsiębiorców. I jakkolwiek górnolotnie to brzmi, to nie da się przecież zaprzeczyć, że dzisiejsi nastolatkowie – gimnazjaliści i uczniowie – za 10-15 lat będą kształtować porządek rzeczy w naszym kraju. A jak o nastolatkach, to oczywiście o ich edukacji. A w szczególności o szkolnictwie zawodowym, bo ten segment oświaty przeżył w ostatnich latach najwięcej zmian. I najwięcej zmian wymusił na dużych firmach produkcyjnych.



Absolwent bez pracy

Po tym cokolwiek patetycznym wstępnie będzie jednak serio. Z dokumentu przygotowanego w ubiegłym roku przez Zbigniewa Dziedzica z Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych oraz Artura Kazimierczaka z PwC dowiadujemy się, że „Reforma edukacji z 1999 r. odsunęła szkolnictwo zawodowe w Polsce na drugi plan. Nacisk kładła przede wszystkim na kształcenie ogólne, a jej celem było upowszechnienie w Polsce wykształcenia średniego i wyższego. Mimo protestów niektórych ośrodków akademickich twórcy reformy założyli, że 80 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych będzie kończyć ten etap edukacji maturą. W konsekwencji zamknięto wiele szkół zawodowych i przyzakładowych, a zwłaszcza warsztatów, lub przekształcono je w szkoły ogólnokształcące.”

W sumie efekt udało się uzyskać całkiem niezły, bo na początku lat 90. w Polsce na studia szło średnio 10 proc. populacji każdego rocznika, a kończyło je ok. 7 proc. W 2000 r. studia w Polsce kończyło 34 proc. populacji z poszczególnych roczników, a w roku 2010 wskaźnik ten wyniósł już 55 proc. Naprodukowaliśmy więc magistrów, że aż miło, statystyki OECD pokazują, że w żadnym innym kraju na świecie tak wielu młodych ludzi nie kończy uczelni wyższych. Ale okazuje się, że fantastycznie to wygląda tylko w tabeli excela, bo rozbieżny z potrzebami rynku i pracodawców okazał się kierunek kształcenia. Tylko 7,7 proc. osób decydowało się na studia inżynierskie. Rynek nasycił się absolwentami kierunków humanistycznych, społecznych, ekonomicznych i pedagogicznych. I niestety, w 2012 r. okazało się, że co drugi absolwent studiów wyższych nie może znaleźć pracy.

Dobry przykład

Na rynku zaczęło brakować pracowników wykwalifikowanych, specjalistów w prostych, ale ważnych zawodach – elektromonterów, elektryków, mechaników, specjalistów obróbki skrawaniem itd. Szefowie przedsiębiorstw produkcyjnych musieli więc zacząć radzić sobie sami, skoro państwo uznało, że skupi się na intelektualistach. Wyzwanie to podjęło wiele dużych firm. Ja posłużę się przykładem ABB, zrobię tak z dwóch powodów, po pierwsze znam go dość dobrze, a po drugie naprawdę trudno znaleźć na rynku równie dobry przykład.

Przede wszystkim spółka wpisała wsparcie dla dzieci i młodzieży uczącej się do swojej strategii sponsoringowej. Rozpoczęła się współpraca ze szkołami podstawowymi i średnimi w Przasnyszu, a później także w Aleksandrowie Łódzkim, czyli w miejscach gdzie zlokalizowane są duże zakłady przemysłowe. Pojawiły się stypendia dla najzdolniejszych, konkursy z nagrodami dla kreatywnych, inwestycje w pracownie fizyki, chemii czy matematyki, by rozbudzić zainteresowanie naukami ścisłymi, a także warsztaty tematyczne – silnik elektryczny „od środka”, prezentacja samochodu elektrycznego wraz ze stacją ładowania ABB oraz sposoby odzyskiwania energii w zakładzie. Pojawiło się także doradztwo zawodowe, szkolenia i praktyki w zakładach ABB.

Uczeń z pasją

A sam temat szkolnictwa zawodowego jest dla pracodawców na tyle ważny, że pojawił się nawet podczas niedawnego Polsko-Szwajcarskiego Forum Gospodarczego. Tam właśnie – na zaproszenie Ministerstwa Edukacji Narodowej – firma ABB zaprezentowała swoją własną koncepcję współpracy z placówkami szkolnymi. Janusz Petrykowski, wiceprezes ABB w Polsce, zwrócił uwagę na tych pracodawców, którzy działają w obszarze innowacyjnych, nowych na rynku technologii: „Nie prowadzimy szkoleń przy wykorzystaniu jednostek zewnętrznych. Nie wykształcimy na zewnątrz pracownika na tyle wszechstronnie oraz specjalistycznie, aby stał się ekspertem w dziedzinie nowych technologii i mógł od razu po przyjęciu do pracy stanąć na linii montażowej na przykład w naszym zakładzie energoelektroniki. Z doświadczenia wiem, że taki pracownik musi przejść jeszcze długie, wewnętrzne szkolenie, które trwa zazwyczaj prawie rok”. Prezes Petrykowski dodał także, iż ABB przystępując do realizacji projektów społecznych najpierw przeprowadza dialog z licznym grupami interesariuszy, badając potrzeby lokalnych placówek oświatowych. Następnie tworzy program edukacyjny, zwykle 4-letni i realizuje go bezpośrednio współpracując ze szkołą. „Wprowadzamy swoich specjalistów do szkół. Pełnią tam rolę wykładowców podczas zajęć pozalekcyjnych. Organizując profilowane konkursy i stypendia, dofinansowując pracownie, staramy się ukierunkować uczniów w stronę przedmiotów ścisłych. Na tym polega m.in. nasz projekt społeczny „Uczeń z pasją, inżynier z przyszłością”, realizowany w Aleksandrowie Łódzkim”.

Pracodawcom ulżyło

I to chyba trochę smutne, że przedsiębiorcy, którzy chcą zatrudniać nowych pracowników o określonych kwalifikacjach, są przez system zmuszani do radzenia sami sobie. Ale jest jednak jeszcze coś. Na koniec. I jest to dobra wiadomość. Widząc zmiany na rynku pracy i rzeczywiste zapotrzebowanie pracodawców, młodzi ludzie zaczęli coraz częściej wybierać naukę konkretnego zawodu. W roku szkolnym 2012/2013 decyzję taką podjęło już 55 proc. uczniów, o 10 proc. więcej niż dekadę temu. W Szczecinie zainteresowanie nauką w technikach od 2010 r. wzrosło z 32,5 do 37 proc. W Warszawie, Krakowie i Gdańsku (mimo niżu demograficznego) liczba uczniów w technikach i szkołach zawodowych wzrosła o 7-11 proc. Wiosną 2012 r. w stołecznych szkołach technicznych było nawet pięciu kandydatów na jedno miejsce.

Na szczęście w tym zamieszaniu odnalazł się także i system. Reforma szkolnictwa zawodowego rozpoczęta we wrześniu 2012 r. ma przybliżyć edukację do rynku pracy. Główny nacisk położono na kształcenie praktyczne. Założenia mówią o wpływie pracodawców na programy nauczania szkół zawodowych, co oznacza, że szkoła – opracowując program nauczania – może konsultować go z lokalnymi pracodawcami. I to jest dobra zmiana, bo doświadczenia z kształcenia w kierunkach, na które na rynku nie ma zapotrzebowania, powinny nas czegoś nauczyć. I chyba – ku dużej uldze pracodawców – nauczyły.



Sławomir Dolecki