Dwie konferencje, dwie odmienne grupy ekspertów, różne – choć z tej samej branży – poruszane zagadnienia, i... ten sam motyw przewodni. W obu przypadkach raczej niezamierzony przez organizatorów, choć wygląda na to, że najciekawszy i budzący najwięcej kontrowersji.
Nie sztuka zorganizować konferencję branżową i zaprosić mówiących jednym głosem specjalistów. Sztuka dobrać prelegentów tak, żeby mogli żywiołowo podyskutować, bo ich spojrzenie na problem jest skrajnie odmienne. Udało się to zarówno podczas debaty "Kogeneracja rozproszona jako filar gospodarki niskoemisyjnej", jak i IX Kongresu Nowego Przemysłu. Pierwsze spotkanie poświęcone było znaczeniu mikrokogeneracji dla całego systemu energetycznego Polski, który – nie ma co ukrywać – potrzebuje szybkich i skutecznych rozwiązań w kontekście zbliżających się wyłączeń bloków energetycznych. Z kolei Kongres Nowego Przemysłu w zamyśle miał nakreślić perspektywy rozwojowe naszej energetyki zawodowej i gazownictwa. W obu przypadkach okazało się jednak, że najbardziej burzliwa dyskusja dotyczy pieniędzy. Co ciekawe nie w kontekście „skąd je wziąć”, tylko czy na pewno „trzeba je wydawać”.
Dopłacać? Prywatyzować?
Mikrokogeneracja, a więc przydomowe źródła energii, wytwarzające do kilku, czy kilkunastu kilowatów, zostały niestety przez projekt nowej ustawy energetycznej potraktowane po macoszemu. Bo niby trochę można je potraktować jak odnawialne źródła energii (a na to będzie nawet odrębna ustawa), ale nie do końca, gdyż mikrokogeneracja to także energia z gazu czy węgla. Według większości ekspertów jest to doskonałe uzupełnienie deficytu energetycznego, gdyż w przeciwieństwie do OZE stanowi bardzo stabilne źródło mocy. Dlatego też należy mu się wsparcie finansowe państwa, przynajmniej w formie preferencji. Z kolei przeciwnicy tej teorii twierdzą, że mikrokogenerację – podobnie jak większość najzwyklejszych biznesów – należy traktować w kategoriach ekonomicznych, bo dlaczego dopłacać do produkcji? To przecież zachowanie absolutnie nierynkowe.
Z podobnym dylematem zmierzyli się zaproszeni eksperci, dyskutujący na temat docelowego modelu polskiej energetyki zawodowej podczas kongresu Nowego Przemysłu. Tu jednak „spięcie” było znacznie wyraźniejsze, gdyż dyskutanci podzieli się bardzo wyraźnie na zwolenników i przeciwników prywatyzacji grup energetycznych. Czy państwo powinno mieć swoje spółki i w nie inwestować, czy może lepiej sprzedać je dużym międzynarodowym grupom energetycznym, które bez wątpienia wiedzą, jak na prądzie robić biznes. Wizja właściciela, którego decyzje uzależnione są od chwilowej konfiguracji politycznej kontra przejęcie strategicznej branży przez obcy kapitał. Prawdziwy merytoryczny spór specjalistów. Aż miło się tego słucha.
Prawdziwy dylemat
Ale co z tego wynika? Bo że energetyka jest dla kraju branżą strategiczną, nie ulega wątpliwości. Czy jednak w związku z tym państwo ma w nią inwestować? Przecież powinna opierać się na prawach rynku – jest wkład, jest produkcja, jest sprzedaż, jest zysk.
Tego dylematu nie podejmuję się rozstrzygnąć. Zresztą nawet najtęższe głowy ekonomii nie są w tej kwestii zgodne. Do mnie dociera jednak jeden argument, który – choć mocy – nie ułatwia decyzji. Argument, który padł podczas debaty o mikrokogeneracji – bezpieczeństwa energetycznego Polski nie wolno rozpatrywać w kategoriach ekonomicznych...
Sławomir Dolecki