piątek, 20 grudnia 2013

Mikołajowa efektywność

źródło: sxc.hu

Idą święta, a krok za nimi podąża ich komercyjny duch, czyli wszędobylskie Mikołaje, szał zakupów, prezenty i dziesiątki tysięcy świecidełek ozdabiających choinki, latarnie, drzewa domy i podwórka. Nie żebym miał coś przeciwko temu, zimą dni są krótsze, niech więc chociaż przez przez jakiś czas będą radosne, kolorowe i świecące. Ale zachwycając się ogólnokrajową iluminacją doszedłem do wniosku, że ta odrobina wizualnej przyjemności jest jednocześnie gigantycznie prądożerna.

Próbowałem znaleźć jakiekolwiek, choćby przybliżone dane dotyczące energochłonności świątecznego oświetlenia. Niestety, nikomu chyba wcześniej takie pytanie do głowy nie przyszło. A jeśli przyszło, i do tego ustalił odpowiedź, to się nią publicznie nie podzielił. A szkoda, bo może okazałoby się, że przez kilka dni na rzecz choinkowych lampek pracuje na przykład jedna duża elektrownia. Albo wręcz przeciwnie, system energetyczny w ogóle tego nie zauważa. Wykonując szybki rachunek pewien obraz można sobie stworzyć, bo mamy w Polsce 13,5 mln gospodarstw domowych, w każdym z nich (z dużą dozą prawdopodobieństwa) stanie choinka, na której rozbłysną lampki. Dajmy na to taki świecący sznur żarówek ma moc 30 W. W sumie daje to w skali kraju niemal 400 MW. I przypomnę, że to tylko domy – bez ulic, skwerów, parków i sklepów, a więc tak naprawdę margines. Skłaniam się więc ku pierwszej wersji – nasza iluminacja potrzebuje osobnej, całkiem sporej elektrowni.

Ale w czasie tych poszukiwań zauważyłem pewną ciekawostkę związaną z rynkiem lampek choinkowych. Zupełnie pomijam już fakt, że z badań, jakie przeprowadzono w pięciu europejskich krajach wynika, iż 30 proc. dostępnych na rynku światełek nie spełnia standardów bezpieczeństwa (informacja za: www.sposobyoszczedzaniaenergii.pl). Chodzi mi raczej o fakt, iż coraz częściej w ofertach sprzedaży lampek pojawia się magiczne słowo „energooszczędne”. Nie oszukujmy się, rzadko komu choinkowe oświetlenie kojarzy się z energochłonnością. A jednak. Handlowcy najwyraźniej dostrzegają potencjał w oferowaniu nowych produktów właśnie z taką myślą przewodnią. To z kolei skłania ku teorii, że coraz częściej zastanawiamy się nad mocą kupowanych produktów elektrycznych. A to nic innego, jak efektywność energetyczna, która wciąż bardziej kojarzy się z wielkim przemysłem niż ze świąteczną choinką. Ale to dobrze, bo efekt naprawdę może być wymierny, jeśli wszyscy wymienimy lampki choinkowe na nowe oświetlenie LED – wciąż niestety relatywnie drogie, choć coraz tańsze. Oczywiście nie będę prowadził batalii na rzecz nowych lampek, rozważania traktuję czysto akademicko, a wynika z nich, że standardowy zestaw 50 światełek to plus minus 4 W, a więc z elektrowni systemowej robi nam się 54 MW, a to już jest tylko jedna farma wiatrowa.

Ot i tyle dywagacji o zapotrzebowaniu lampek choinkowych na energię. Teraz ja muszę wykrzesać nieco energii z siebie i dokończyć pakowanie prezentów. A przy okazji, bo koniec roku już za pasem, składam wszystkim wszem i wobec życzenia wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku, a do czasu kiedy się ten Nowy Rok nie rozpocznie – spokoju i relaksu w świąteczny czas. Dziękuję jednocześnie za kolejny wspólnie spędzony rok, w którym poruszaliśmy sprawy ważne i poważne, a także zajmowaliśmy się totalnymi błachostkami (jak dzisiaj). Dziękuje też osobom, bez których ten blog dawno by już nie istniał. Mówiąc krótko: Niech się święci!



Sławomir Dolecki