piątek, 30 marca 2012

Efektywność energetyczna: konieczność czy przywilej


Efektywność energetyczna to temat nieskończenie pojemny. Dotyczy tak wielu aspektów naszego życia, że nie sposób opisać i skomentować wszystkiego, co go dotyczy. Zresztą – jak się okazało – to nie tylko mój problem, bo podczas IV już Forum Efektywności Energetycznej pojawiły się nie tylko zupełnie nowe wątki, ale także... nowe dylematy. No bo czy efektywność równa jest ograniczaniu zużycia energii? No właśnie, ale o tym dalej.

Przywilej czy konieczność?

Społeczna Rada Narodowego Programu Redukcji Emisji (współorganizator Forum) przekonuje, że bez efektywności polska branża energetyczna nie ma szans na rozwój. Ale taka jest ich misja i przyznać trzeba, że doskonale ją realizują. Ale oprócz nich do tej tezy przekonują także inni. Otóż dowiedzieliśmy się na przykład, że efektywność energetyczna jest konstytucyjną powinnością... Prezydenta RP! Dlaczego? Otóż efektywność energetyczna – jak wywodził Olgierd Dziekoński z Kancelarii Prezydenta – jest elementem bezpieczeństwa energetycznego. A bezpieczeństwo energetyczne jest elementem bezpieczeństwa państwa. A za bezpieczeństwo państwa odpowiada Prezydent RP. Zgodnie z konstytucją. Proste? Proste. Dlatego też przedstawiciel głowy państwa podkreślił, że z punktu widzenia strategicznego efektywność energetyczna nie może być jednorazowym działaniem gminy czy przedsiębiorstwa, musi być świadomym, długofalowym i precyzyjnie zaplanowanym działaniem. Na najwyższych szczeblach władzy. Ale ogromne zainteresowanie tematem podkreślił również Jerzy Buzek, przedstawiciel Parlamentu Europejskiego. Podkreślił, że w Unii coraz częściej postrzega się efektywność jako najlepsze i najczystsze źródło energii. To dość ważny wniosek, bo dotychczas efektywność z punktu widzenia Brukseli była KONIECZNOŚCIĄ, być może już wkrótce stanie się PRZYWILEJEM, przysługującym najlepszym i najbardziej operatywnym.

Niezwykle ważnym aspektem sprawy, który dotychczas publicznie przewijał się sporadycznie i przypadkowo, jest konieczność wzmocnienia (o ile nie należy mówić o rozpoczęciu) edukacji. Młodych i starszych. I to pojmowanie edukacji obejmuje również szkolenie specjalistów, którzy za kilka lat będą kształtować nasz rynek. Mało tego. Prof. Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk, zastanawiał się nawet, czy nie powinna to być czwarta podstawa edukacyjna, po nauce czytania, pisania i liczenia.
– Dążenia do większej efektywności energetycznej powoli staje się naszą rzeczywistością, a na pewno będzie codziennością przyszłych pokoleń – uważa prof. Kleiber. – Nie zawsze uświadamiamy sobie, że już dziś temat dotyczy każdego aspektu naszego życia: przemysłu, gospodarstw domowych, transportu publicznego, usług, nawet rybołówstwa.

Odważna teoria

Z efektywnością jest jednak ten problem, że – być może przez brak edukacji – ludzie postrzegają ją jako jedno wielkie ograniczenie. Konieczność gaszenia światła, nie oglądanie telewizji, niedogrzewanie mieszkań, nienadużywanie klimatyzacji, kąpiel w niezbyt gorącej wodzie. Krótko mówiąc życiowy dyskomfort. I prelegenci dyskutowali na ten temat tak zawzięcie, że w pewnym momencie pojawiła się teoria, że efektywność energetyczna wcale nie oznacza... mniejszego zużycia energii. Hmmm, odważna teoria. Ale jak się okazało dość logiczna, bo z punktu widzenia całego systemu energetycznego chodzi o zmniejszenie ilości paliwa potrzebnego do wyprodukowania potrzebnej energii, a co za tym idzie do zmniejszenia emisji CO2. A to można uzyskać stosując urządzenia energooszczędne czy likwidując straty. Ale mimo wszystko Maciej Bando, wiceprezes Urzędu regulacji Energetyki, który wygłosił i obronił tą teorię, podkreślił, że jest ona prawdziwa tylko i wyłącznie w kontekście ustawy o efektywności energetycznej, bo poza tymi regulacjami istnieje jeszcze czysto ludzka odpowiedzialność za środowisko i za planetę, z której chcą też korzystać następne pokolenia. I tu ograniczenie zużycia jest kluczowe.

Dyskusja, przy czynnym udziale nie tylko prelegentów, ale także słuchaczy, tradycyjnie dotyczyła też możliwości, finansów, regulacji prawnych, a także sensowności takich inwestycji. Padła nawet prowokacyjna teza, że być może efektywność energetyczna to najnormalniej na świecie modny gadżet, na który akurat nas po prostu nie stać. I oczywiście, jak zwykle na tego typu zarzuty przygotowany był prof. Krzysztof Żmijewski, sekretarz generalny Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji. Przypomniał, że bez względu na decyzje jakie podejmiemy, pieniądze i tak trzeba będzie wydać. I możemy oczywiście wybudować duży nowy blok energetyczny, spalać w nim węgiel, emitować CO2 i marnować wytwarzaną przez niego energię. A możemy też zainwestować w efektywność energetyczną i czerpać z tego korzyści przez wiele, wiele lat.

Sławomir Dolecki


Afrykańskie bio-paliwo

Owoc Masłosza (źródło: Wikipedia)
W poszukiwaniu kolejnych źródeł czystej energii sięgamy już tak głęboko, że rodzi się podejrzenie o sens tych poszukiwań. Otóż niedawno prezes Urzędu Regulacji Energetyki zakwalifikował kolejne paliwo do biomasy przeznaczonej na cele energetyczne.Wybór padł na... łupiny orzecha Masłosza i wytłoczyny z orzecha Masłosza.
Przyznam, że dałem się zaskoczyć. Żeby palić na skalę przemysłową łupinami orzechów to do głowy by mi nie przyszłoby chyba nigdy. Zacząłem więc poszukiwania. Niestety bezskuteczne. Poza tym, że Masłosz jest drzewem czczonym przez mieszkańców Czarnego Lądu, a zbiory owoców przebiegają zgodnie ze starym afrykańskim rytuałem zwanym Begu, to najrzetelniejsza informacja dotyczy wykorzystania go w przemyśle... kosmetycznym. Udało się też znaleźć informację, że dorosłe drzewo daje co roku 15-20 kg owoców. I nic więcej.
Nie udało mi się ustalić jaka jest produkcja roczna tego orzecha? ile w związku z tym pozostaje łupin i wytłoczyn? jaką wartość energetyczną ma ta biomasa? i ile będzie kosztował jej transport z Afryki? i czy to w ogóle ma sens?

Znalazłem natomiast inne ciekawe pytania na różnych forach energetycznych: „Ciekawe czy ktoś policzył ile energii byłoby z tego mazutu, który zużywa się do sprowadzenia tej biomasy?”, „totalna paranoja...., wozić odpad z Afryki, spalać jako biomasę, generować certyfikaty, ciekawe jaki jest ogólny bilans CO2?”. Na te pytania też nie znalazłem odpowiedzi...

Sławomir Dolecki


poniedziałek, 26 marca 2012

Czas na samochód elektryczny?

Tematami motoryzacyjnymi interesuje się wiele osób.  Mnie to również zawsze interesowało, ale zainteresowania obracały się w tylko sferze samochodów spalinowych. O autach elektrycznych docierały do mnie od wielu lat różne informacje, ale właściwie nigdy nie brzmiały ekscytująco. Ich parametry były słabsze niż pojazdów spalinowych, estetyka raczej „dziwna” i przekonany byłem, że moment, w którym auta elektryczne będą mogły konkurować na serio z pojazdami spalinowymi jest odległy. Z powodów zawodowych zacząłem w ubiegłym roku przyglądać się możliwościom rozwojowym aut elektrycznych i ze zdumieniem stwierdziłem, że byłem w błędzie.

Jak to się zaczęło...

Samochód elektryczny z fabryki Szpotańskiego  w Warszawie
lata 30 XX wieku
 Zacząłem od sięgnięcia w przeszłość i już tu okazało się, że historia pojazdów elektrycznych jest dłuższa niż mogłoby się wydawać. Pierwsze powstały już w latach 30-tych XIX wieku ! Twierdzę, że ich rozwój był początkowo szybszy niż pojazdów z silnikami spalinowymi. Byłem zaskoczony dowiadując się, że bariera prędkości 100 km/godz. została pokonana jeszcze w wieku XIX przez auto z napędem elektrycznym. Potem nastąpił jednak bardzo szybki rozwój samochodów spalinowych, które wkrótce zdominowały rynek motoryzacyjny i do takiego obrazu świata jesteśmy przyzwyczajeni. Pojazdy elektryczne utrzymały się jedynie w pewnych segmentach związanych z transportem masowym (tramwaje, trolejbusy, kolejowe zespoły trakcyjne), a pojazdy zasilane z baterii w bardzo specyficznych i niewielkich niszach rynkowych - ja pamiętam jeszcze z praktyk studenckich wózki akumulatorowe do transportu wewnętrznego w zakładach produkcyjnych. Pamiętam również jak po kryzysie paliwowym w latach 70-tych ubiegłego wieku zaczęto wracać do koncepcji napędu elektrycznego w powszechnym zastosowaniu w samochodach, jako alternatywa dla silników spalinowych. Obawiano się zbyt dużego uzależnienia od dostaw ropy naftowej, wydobywanej w znacznej części na obszarach niestabilnych politycznie. Rosła też chyba świadomość dużego, negatywnego wpływu rozwoju cywilizacyjnego na środowisko naturalne. Od paru dekad obserwuję jak szereg firm motoryzacyjnych opracowuje i prezentuje, przy okazji targów i wystaw samochodowych, modele z napędem elektrycznym, ale jeszcze do niedawna nie udawało się stworzyć pojazdu, który mógłby konkurować z autem podobnej wielkości napędzanym silnikiem spalinowym.



Współczesny E-CAR

Teoretycznie auto elektryczne ma szereg zalet w porównaniu ze spalinowym konkurentem – jest bardziej ekologiczne (cichsze i nie występuje emisja CO2), napęd elektryczny jest bardziej sprawny (więcej energii można przekształcić w ruch, można też odzyskiwać energię z hamowania), nie ma potrzeby stosowania skrzyni biegów, a koszty energii elektrycznej są też bardziej przewidywalne i stabilne niż ropy naftowej. Jednocześnie widoczne są słabości - stosunkowo niewielki zasięg tych pojazdów (100 – 120 km), a więc konieczność częstego ładowania akumulatorów oraz długi czas takiego ładowania ( 6 – 10 godzin). Jeszcze do lata ubiegłego roku myślałem, że zmiany w tym zakresie zajmą kolejne dekady. Ale byłem w błędzie. Zaczęły pojawiać się pojazdy mogące przejechać nawet kilkaset kilometrów po naładowaniu baterii, jak również okazało się, że powstała technologia szybkiego ładowania (15 – 30 minut). Twierdzę, że obecnie nie ma technicznych barier przeszkadzających we wprowadzeniu do użytkowania samochodów elektrycznych na skalę powszechną. Technologia istnieje i jest przetestowana. To już nie jest odległa przyszłość – to teraźniejszość.

Aby można to zrealizować uważam, że niezbędne są 2 rzeczy jednocześnie: auta elektryczne (określane często z angielska jako EV – electrical vehicles) i infrastruktura. Podobnie jak w przypadku telefonów komórkowych, aparaty bez stacji przekaźnikowych są bezużyteczne, tak EV bez możliwości szybkiego ładowania będą zawsze zepchnięte do roli miejskiego auta-zabawki, o bardzo ograniczonym zastosowaniu. Biorąc pod uwagę fakt osiągnięcia w obydwu tych obszarach takiego zaawansowania rozwoju technologicznego, że funkcjonalność komunikacji opartej o pojazdy elektryczne, zasilanie z baterii, może być porównywalna z funkcjonalnością, do której przyzwyczaiły nas pojazdy z silnikami spalinowymi, nie mam wątpliwości, że w najbliższych latach będziemy świadkami ogromnych zmian w tej dziedzinie. Tworzy to zupełnie nowe możliwości biznesowe, z których skorzysta szereg istniejących podmiotów gospodarczych. Powstaną pewnie nowe firmy, ale to obecny rok jest najlepszym czasem na podjęcie związanych z tym strategicznych decyzji.

Dariusz Rycaj - Dyrektor Lokalnej Jednostki Biznesu Energoelektroniki i Napędów SN w ABB w Polsce


piątek, 16 marca 2012

Czy Polacy mają świadomość energetyczną?

Pytanie nie jest ani złośliwe, ani podchwytliwe. Pojawiło się jako reakcja na wizję  wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka. Otóż zapowiedział on kilka dni temu, że wkrótce otworzy się możliwość, by w każdym domu powstała „mikroelektrownia zielonej energii”.
– Nowym kierunkiem działań w dziedzinie energetyki będzie promocja małych projektów energetycznych, wykorzystujących lokalnie dostępne zasoby – powiedział wicepremier.
I powiało optymizmem. Optymizmem przesyconym nieprawdopodobną wiarą w skuteczność najprostszych rozwiązań.
– Promocja mikroinstalacji jest szansą dla Polski na budowanie nowoczesnego i innowacyjnego rynku urządzeń energetyki rozproszonej zarówno dla potrzeb wewnętrznych naszego kraju, jak i na eksport – zaznaczył Waldemar Pawlak.
I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie... rzeczywistość. Bo oddanie dzisiaj wyprodukowanej „w domu” energii do sieci, mimo iż firmy energetyczne mają obowiązek ją przyjąć, jest drogą przez mękę. Każdy właściciel przydomowego wiatraka czy małej elektrowni wodnej mógłby na ten temat opowiedzieć wiele historii. Nie zawsze ciekawych. Oczywiście taką argumentację premier zna, dlatego zaznaczył, że Ministerstwo Gospodarki przygotowało przepisy, umożliwiające sprzedaż energii elektrycznej wytworzonej w mikroinstalacji na zasadach preferencyjnych.

Źródło: ogrzewnictwo.pl


Optymizm rządzących jest godny pozazdroszczenia, ale najlepszym komentarzem jest fakt, że główni zainteresowani, a więc Towarzystwo Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych, Towarzystwo Elektrowni Wodnych oraz Stowarzyszeniem Energii Odnawialnej zgłosili łącznie ponad pięćdziesiąt szczegółowych uwag do ustawy o odnawialnych źródłach energii, na którą powołuje się premier Pawlak. Dotyczą one nie tylko kwestii finansowych czy technicznych, ale także prawidłowości zdefiniowana wielu pojęć, a więc rzeczy elementarnych. Towarzystwa te zakwestionowały między innymi brak ułatwień dla inwestycji w tym sektorze, niestabilność warunków ekonomicznych wynikającą z proponowanych rozwiązań oraz ryzyko spadku inwestycji w źródła OZE, które mogą skutkować brakiem spełniania obowiązków wynikających z przyjętych przez Polskę zobowiązań międzynarodowych.
A co ma do tego świadomość energetyczna Polaków? Ano ma, bo przecież minister gospodarki chce, żeby to właśnie statystyczny Kowalski zbudował „mikroelektrownię”. A jak na razie w naszym 40-milionowym kraju ze swojego ustawowego prawa zmiany dostawcy energii skorzystało zaledwie 13 tysięcy gospodarstw domowych. Urząd Regulacji Energetyki nazywa ich „aktywnymi odbiorcami”. A ilu wśród nich zdecyduje się na inwestycje w generatory energii? Czy będzie ich wystarczająco wielu, by stało się to „szansą dla Polski na budowanie nowoczesnego i innowacyjnego rynku urządzeń energetyki rozproszonej”?

Sławomir Dolecki


wtorek, 6 marca 2012

Efektywność w perspektywie czasu

Na łamach wydawanego przez ABB magazynu „Dzisiaj” właśnie ukazał się obszerny artykuł nt. kondycji branży cementowej w Polsce, w tym m.in. stopnia jej technologicznego zaawansowania. Jak się okazuje, ten jeden z najbardziej energochłonnych procesów technologicznych, liczonych ilością energii zużywanej na tonę produktu końcowego, ma się w Polsce bardzo dobrze! Oczywiście sprzyja temu koniunktura na cement stymulowana szczególnie w ostatnich latach inwestycjami w infrastrukturze i budownictwie. Ale czy tylko? Współczesne cementownie to już nie tylko prosta produkcja cementu, która zresztą sama w sobie też nie jest wcale taka prosta. Model biznesowy i rachunek wyników tych zakładów na przestrzeni ostatniej dekady został istotnie rozszerzony m.in. o spalanie ładnie brzmiących „paliw alternatywnych” czyli mówiąc wprost posortowanych śmieci. Choć wprowadzają sporo utrudnień do samego procesu produkcyjnego, same z siebie stanowią dodatkowe źródło energii, a ponadto ich spalanie przynosi realne korzyści finansowe.

Co napędza innowacje?

Cementownia Ożarów
 Ilekroć czytam tego typu informacje zastanawiam się, skąd bierze się taka inwencja? Co powoduje, że niektóre branże gotowe są walczyć o ułamki procentów swojej efektywności energetycznej, szukając pomysłów i inicjatyw poprawy w każdym zakątku swojej technologii albo w jej otoczeniu, podczas gdy inne, nadal gotowe są akceptować swoją „przeciętność” w tym względzie? Myślę, że powodów tego jest kilka. Pierwszym i najistotniejszym wydaje się być postawa właścicieli, udziałowców. To oni stawiają menedżerom coraz to większe oczekiwania, co przy ograniczonych możliwościach podnoszenia cen, zmusza do permanentnego ścigania się z kosztami produkcji, a w tych jak łatwo zauważyć coraz większy udział stanowi przecież energia. Patrząc wyłącznie z perspektywy doraźnych kosztów pojawia się jednak pozorny dylemat – CZASU! Choć dla mnie osobiście jest on wyłącznie pozorny, to jednak nader często spotykam się z przykładami, że problem kosztów w zakładach próbuje się rozwiązywać wyłącznie poprzez tanie zakupy.

Efekty widoczne po czasie...

No dobrze, ale co ma do tego „czas”? Otóż ma i to bardzo dużo! Myślę, że każdy z nas mógłby przytoczyć bardzo wiele przykładów menedżerskich decyzji, które w tych samych okolicznościach były by dalece różne, gdyby podejmować je przy założeniu, że korzyści z nich płynących będziemy oczekiwać w perspektywie pięciu lat, a nie np. roku, dwóch. Niska cena zakupu jest tu i teraz, a na niskie koszty eksploatacji trzeba poczekać. Niestety wielu menedżerów nie chce, albo nie jest im dane, czekać tak długo na efekty swoich decyzji. A szkoda. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że długi czas to w analizie zwrotu z inwestycji bardzo realne ryzyko. Zgoda! Tyle że jakie jest ryzyko w stwierdzeniu, iż energia w przyszłości będzie jeszcze droższa? A zatem „świadomie określone kryterium czasu” w decyzjach menedżerskich – to czynnik, który moim zdaniem decyduje o wysokiej efektywności energetycznej niektórych zakładów. Jest jeszcze jeden element, może najważniejszy - to umiejętność angażowania menedżerów i załogi na rzecz poprawy efektywności energetycznej. W tradycyjnych organizacjach, gdzie mamy piony marketingu i sprzedaży, inwestycji, produkcji, utrzymania ruchu, finansów, w ramach przypisanych im kompetencji i obowiązków wcale nie tak łatwo jest adresować kwestie efektywności energetycznej. Można nią zarządzać w sposób procesowy, uruchamiać programy na rzecz poprawy, ale by prawdziwie wykorzystać cały potencjał firmy, powinna się ona stać elementem jej DNA - a to wymaga budowania nowych form współpracy i przywództwa .
Myślę, że w przemyśle, podobną zmianę obserwowaliśmy już na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat np. jeśli chodzi o bezpieczeństwo pracy. Często z dość fasadowej, czy wyłącznie proceduralnej, z czasem stała się elementem kultury każdej współczesnej odpowiedzialnej firmy. Podobnie jest z efektywnością energetyczną. Taka zmiana nie dzieje się jednak z dnia na dzień, jako wynik polecenia służbowego. Dla swej skuteczności, wymaga konsekwentnego, pełnego determinacji przywództwa, w którym deklarowana polityka poprawy efektywności energetycznej firmy, przekłada się wprost i bezkompromisowo na podejmowane decyzje i działania operacyjne. Tylko wówczas nikt nie będzie miał złudzeń, że jest traktowana naprawdę serio.

Ktoś mógłby zadać pytanie, a gdzie w tym wszystkim jest technologia, inżynieria? Czy one nie są ważne? Czy w ogóle istnieją, czy są już teraz dostępne? Jak najbardziej! Wiele z nich jest już dostępnych praktycznie na wyciągnięcie ręki, a każdego dnia pojawiają się nowe. Firmy takie jak ABB, oparły wręcz całą swoją biznesową strategię na dostarczaniu urządzeń i usług zorientowanych na poprawę efektywności energetycznej ich klientów. Ich szeroka i zróżnicowana oferta jest tutaj warunkiem koniecznym, lecz nie wystarczającym. Równie ważna jest gotowość i chęć by po nie sięgać!

Cena energii i jej jakość stają się coraz bardziej krytyczne, dlatego nikt już chyba nie wątpi, że najbliższe lata w przemyśle będą upływać właśnie pod znakiem efektywności w tym zakresie. Świadomość tego zjawiska i wyjście mu na przeciw, będą kluczowymi czynnikami warunkującymi sukces większości branż przemysłu, dlatego krok w tym kierunku warto wykonać już dziś. Warto też, aby był on częścią większego biznes planu, który zakłada budowanie wartości firmy w dłuższej perspektywie czasu. Wówczas dopiero widoczne będzie jak bardzo się to opłaca.

Przemysław Tomys - Dyrektor krajowy ds. Serwisu ABB w Polsce



czwartek, 1 marca 2012

Zmienne podejście do prądu stałego

Gdy w sieci pojawiła się informacja o pierwszym na świecie systemie prądu stałego dla statków, zacząłem się zastanawiać nad istotą... prądu stałego. Trochę chyba przyzwyczailiśmy się, że na co dzień mamy do czynienia z prądem przemiennym, a stały jest tak trochę w zapomnieniu. Ba, dla przeciętnego użytkownika energii niemalże nie istnieje. Oczywiście w świadomości, bo przecież każdy z nas korzysta z niego wiele razy dziennie. Ale ta istota prądu stałego zaprzątnęła moje myśli na tyle, że zacząłem szukać informacji, gdzie i dlaczego się go wykorzystuje. Czy huty metali nieżelaznych, gdzie gigantyczne prądy niezbędne w procesie technologicznym wymagają zasilania DC, elektronika użytkowa (zasilacze, ładowarki, piloty) czy szynowa komunikacja publiczna to już wszystko?

Przy okazji natknąłem się na dość ciekawą teorię, którą przytoczę, bo mnie zafrapowała... Otóż niejaka justyna94_15, która przygotowała opracowanie na temat prądu na stronę www.sciaga.pl, napisała:
„Nad tym, czy prąd zmienny jest lepszy od prądu stałego można by długo dyskutować, jednak już sama nazwa faworyzuje prąd zmienny. Zmienność kojarzy się z ruchem, zmianami (na lepsze lub gorsze), stałą aktywność, życie itp. Stałość zazwyczaj kojarzy się z zatrzymaniem, martwotą, bezruchem.”
Ha! Czy komuś poza autorem tych słów przyszło to kiedyś do głowy? Stałość to bezruch! Dobre! Całe szczęście, że z tą teorią nie zapoznali się wcześniej inżynierowie z firmy Myklebusthaug Management, bo zapewne w życiu nie zamówiliby wspomnianego na wstępie pierwszego na świecie systemu zasilania prądem stałym jednostki pływającej. No bo przecież nie było ich zamiarem, by 93-metrowy okręt o załadunku pięć tysięcy ton zastygł bez ruchu przy portowym nabrzeżu. A z ich planów wynika raczej, że ten przybrzeżny statek pomocniczy, budowany obecnie w Norwegii, będzie pracował na najwyższym poziomie efektywności energetycznej. Rozwiązanie energetyczne będzie natomiast kompletnym pokładowym systemem prądu stałego, włączając w to wszystkie systemy zasilania, napędu i automatyki. Według twórców i przyszłego użytkownika będzie też najnowocześniejszy i najbardziej ekologiczny system zasilania na świecie. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do serwisu prasowego ABB i na youtube, gdzie pod hasłem „ Onboard DC Grid” znaleźć można wiele ciekawych materiałów.

Przykład jednostki na, których będą instalowane systemy zasilania prądem stałym

Ale wracając do sedna. Tropiąc prądy trafiłem na dość ciekawą prawidłowość. Rozwojem tej technologii zainteresowana jest przed wszystkim ABB. I zapewne nie robi tego społecznie albo z powodu kultywowania pamięci o Michaelu Faradayu. Przecież nie kto inny, tylko właśnie ta spółka, słynie w świecie z systemów prostownikowych, budowanych zresztą w Polsce. A napędy? Proszę bardzo. Technologia prądu stałego niesie dla nich wiele możliwości, dlatego ABB wciąż inwestuje w ich rozwój. Efektem tych prac jest wprowadzona ostatnio do sprzedaży nowa rodzina przekształtników tyrystorowych serii DCS800. Jest to produkt nowoczesny, bo chociaż zasada działania przekształtników prądu stałego nie zmieniła się od dziesięcioleci, to ich funkcjonalność, interfejs sterowania i koncepcja integracji z systemami nadrzędnymi ulega ciągłej ewolucji. Warto tu też wspomnieć o HVDC, przecież najlepsze systemy przysłania energii na duże odległości wykorzystując właśnie prąd stały.
Może jednak nie jest do końca tak, że ten prąd stały to „martwota i bezruch”. Może wciąż kryje w sobie wiele możliwości, które po prostu trzeba odkryć. Może ochota z jaką świat przeszedł na prąd przemienny jest pójściem na łatwiznę, bo go łatwiej transformować, przesyłać i obrabiać... A przecież każda ciekawostka i nowość związana z DC zaczyna się od słów „najbardziej energooszczędny”, „super efektywny”, „ekologiczny”. A to chyba nie przypadek...

Sławomir Dolecki