Energetyka odnawialna znalazła już swoje miejsce w systemie energetycznym, ale – co ciekawe – również w gospodarce naszego kraju. Wiatraki to dzisiaj nie tylko zmieniony krajobraz i konieczność wypełnienia unijnych zobowiązań, ale także realne pieniądze. Szacuje się, że do roku 2020, czyli w ciągu najbliższych ośmiu lat, wartość inwestycji w farmy wiatrowe może przekroczyć 22 mld zł. Tak przynajmniej wynika z raportu „Wpływ energetyki wiatrowej na wzrost gospodarczy w Polsce”, przygotowanego przez firmę konsultingową Ernst&Young we współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Energetyki Wiatrowej. Z opracowania wynika jasno, że to właśnie energetyka wiatrowa może być motorem ekonomicznego rozwoju nie tylko polskich gmin, ale i całych regionów.
Bo pamiętać trzeba, że farma wiatrowa to nie tylko maszt ze śmigłami, który generuje moc. To także wpływy do budżetu z tytułu podatku od nieruchomości (średnio jedna farma płaci go ok. 653 tys. zł rocznie), to nowe miejsca pracy i zmniejszenie emisji CO2. Mówi się, że plany uruchomienia 11,5 GW nowych mocy wytwórczych (z czego ok. 1,5 GW morskich farm wiatrowych), pozwolą uniknąć wyemitowania 130 mln ton dwutlenku węgla. W dobie obecnych uregulowań prawnych to całkiem wartościowy pakiet emisji.
Według analityków przygotowujących raport Polska zajmuje 10 (na 38 przebadanych krajów) miejsce na świecie pod względem atrakcyjności dla inwestorów wiatrowych. W badaniu pod uwagę brane były uwarunkowania ekologiczne, regulacyjne, środowiskowe i społeczne. To dobrze rokujące wyniki. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że inwestorzy ci z pewnością bardzo dokładnie śledzą powstające w naszym kraju regulacje prawne. „Ta dość wysoka pozycja może zostać utracona w wyniku planowanych zmian w związku z ustawą o odnawialnych źródłach energii” – konkludują krótko, ale nad wyraz treściwie autorzy badania. I choć odebrałem cały raport bardzo pozytywnie, to nie chciałbym za kilka lat rozpocząć kolejnego wpisu słowami: „Mieliśmy szansę na inwestycje o wartości 22 mld zł...”
Sławomir Dolecki