wtorek, 30 października 2012

Silesia w elitarnym gronie

Katowice górą! Przynajmniej jeśli chodzi o poszukiwanie dobrych rozwiązań na przyszłość. Z tego, co mi wiadomo, jest to na razie jedyne miasto w Polsce, które zabrało się za rzeczową analizę opłacalności wdrożenia rozwiązań komunikacyjnych, opartych na pojazdach elektrycznych. Niedawno z zazdrością patrzyliśmy na Estonię, a dzisiaj sami należymy do pionierskiego zespołu.


Elitarna grupa

Katowice (źródło: Wikipedia)

Unijny projekt „Elektryczne Pojazdy w Miejskiej Europie” (EVUE) realizowany jest w dziesięciu europejskich miastach, a każde z nich leży w innym kraju. To dość elitarna grupa, która zdecydowała się na poszukiwanie rozwiązań i strategii, mogących w efekcie doprowadzić do publicznego i biznesowego wykorzystania pojazdów elektrycznych na poważniejszą skalę. Inicjatywa należy do samorządu lokalnego, którego celem długofalowym jest uczynienie miasta bardziej atrakcyjnym i konkurencyjnym dzięki znacznej poprawie jakości powietrza i zbudowaniu „ekologicznej” infrastruktury komunikacyjnej.
Partnerzy projektu wymieniają się doświadczeniami i propozycjami rozwiązań najważniejszych problemów związanych z ewentualnym wdrożeniem takiej strategii. Rozważają kwestie oporu społecznego, braku niezbędnej infrastruktury, szybkiego rozwoju technologii,a nawet rozkładają na czynniki pierwsze przestarzałe modele ekonomiczne.


Przykład dla innych

O całej sprawie – z własnej perspektywy – pisze w najnowszym wydaniu Biuletynu Urzędu Regulacji Energetyki Adam Lipiński, koordynator projektu EVUE z Wydziału Funduszy Europejskich w Urzędzie Miasta Katowice. Polecam lekturę, bo oprócz opisu projektu można tam poczytać o doświadczeniach innych miast, które autor tekstu obserwował osobiście. Poza tym z biuletynu można się dowiedzieć, że Raport Końcowy będzie zawierał przewodnik dotyczący metod pozyskania samochodów elektrycznych i punktów ich ładowania, informacje na temat ekonomicznych modeli eksploatacji w podziale na koszt przejazdu oraz obciążeń podatkowych, przegląd już funkcjonujących inwestycji i kosztów infrastruktury, możliwości podnoszenia standardów punktów ładowania samochodów. To będzie bez wątpienia ciekawy dokument. Ale liczę również na to, że wartościowym okaże się Lokalny Plan Działania, który ma być wymiernym rezultatem całego projektu. Tam mają znaleźć się praktyczne wskazówki, jak rozwiązać przedstawione przez każdego z partnerów projektu problemy. Jednocześnie wszyscy uczestnicy EVUE wskazywali przykłady dobrych praktyk, tzn. zrealizowanych lub realizowanych projektów na wskazanych przez siebie obszarach, które mogą być przykładem dla innych. Dokumentacja, jaka powstanie po zakończeniu projektu, będzie rekomendowana różnym szczeblom decyzyjnym w Unii Europejskiej, przy uchwalaniu przepisów prawa odnoszących się do problematyki projektu. Co urzędnicy z nimi zrobią? Zobaczymy.


Najlepszy ambasador

Z formalnego punktu widzenia projekt zakończy się w grudniu tego roku. Jednak już dzisiaj wiadomo, że uczestniczące w nim miasta chcą współpracować nadal. Ostatnie lata pokazują bowiem, że Unia stawia na promocję i rozwój motoryzacji elektrycznej. Poszerzanie świadomości społeczeństw, przekonywanie do nowych rozwiązań, ekonomiczne wspieranie inwestorów i użytkowników to priorytety w ekologicznej polityce Wspólnoty. Korzystajmy z tego. To akurat się opłaca.
A tak na marginesie, chyba jeszcze kilka lat temu do głowy by mi nie przyszło, że naszym ambasadorem w sprawach związanych z ekologią i promocją czystego transportu zostaną właśnie Katowice! Ale może to jest paradoksalnie najlepsze rozwiązanie? Bo gdzie bardziej, jak nie tam, ludzie chcą oddychać czystym powietrzem i chodzić po ulicach nie dręczonych przeraźliwym komunikacyjnym hałasem.



Sławomir Dolecki

środa, 24 października 2012

Misja prawdziwie edukacyjna

Muszę przyznać, że dałem się zaskoczyć, choć wiele marketingowych sztuczek w życiu już widziałem. Nie oszukujmy się, firmy są w stanie wznieść się na wyżyny niemalże parapsychologii, żeby tylko odpowiednio (i sprytnie) zaprezentować swoją ofertę. Znamy to wszyscy. Problem ten dotyczy również tak zwanej edukacji społecznej. Mówimy o problemie, pokazując jego rozwiązanie na konkretnych, zawsze własnych rozwiązaniach. No, ale tak działa biznes.

Tymczasem okazało się, że można inaczej. I tym właśnie dałem się zaskoczyć. Szczęśliwie padło akurat na firmę ABB. Szczęśliwie dla mnie, bo patron bloga mógłby krzywo patrzeć na pochwałę dla konkurencji, choć w takim przypadku nawet konkurencji pochwała należałaby się jak najbardziej.
Otóż podczas IX Kongresu Nowego Przemysłu, w trakcie panelu „Smart utilities. Inteligentne sieci w polskiej energetyce” Rafał Płatek z ABB, fachowiec od inteligentnych sieci, zapowiedział, że zaprezentuje korzyści płynące z wykorzystania nowoczesnych rozwiązań, ale będzie to prezentacja edukacyjna, a nie produktowa. Ha – pomyślałem – sprawdzę swoją czujność rewolucyjną i wyłapię cały produktowy przemyt, chociażby miałby być to przekaz podprogowy.
Pełne skupienie i... rozczarowanie. Prezentacja naprawdę ukazywała jedynie korzyści płynące z tworzenia inteligentnych sieci. Nie padła żadna nazwa produktu, systemu, rozwiązania, a nawet patentu.

Niestety – choć bardzo próbowałem – nie da się umieścić tej prezentacji w internecie. Jest świetna, prawdziwie interaktywna i doskonale czytelna. Wymaga jednak specjalnego oprogramowania. Mam nadzieję, że zainteresowanym uda się wcześniej czy później ją zobaczyć, na przykład podczas tragów, konferencji czy debat. Bo naprawdę warto.


Czytaj więcej: "Wydzielone enklawy w systemie energetycznym" - w magazynie Dzisiaj


Sławomir Dolecki

środa, 17 października 2012

Konferencje dwie, dylemat jeden

Dwie konferencje, dwie odmienne grupy ekspertów, różne – choć z tej samej branży – poruszane zagadnienia, i... ten sam motyw przewodni. W obu przypadkach raczej niezamierzony przez organizatorów, choć wygląda na to, że najciekawszy i budzący najwięcej kontrowersji.

Nie sztuka zorganizować konferencję branżową i zaprosić mówiących jednym głosem specjalistów. Sztuka dobrać prelegentów tak, żeby mogli żywiołowo podyskutować, bo ich spojrzenie na problem jest skrajnie odmienne. Udało się to zarówno podczas debaty "Kogeneracja rozproszona jako filar gospodarki niskoemisyjnej", jak i IX Kongresu Nowego Przemysłu. Pierwsze spotkanie poświęcone było znaczeniu mikrokogeneracji dla całego systemu energetycznego Polski, który – nie ma co ukrywać – potrzebuje szybkich i skutecznych rozwiązań w kontekście zbliżających się wyłączeń bloków energetycznych. Z kolei Kongres Nowego Przemysłu w zamyśle miał nakreślić perspektywy rozwojowe naszej energetyki zawodowej i gazownictwa. W obu przypadkach okazało się jednak, że najbardziej burzliwa dyskusja dotyczy pieniędzy. Co ciekawe nie w kontekście „skąd je wziąć”, tylko czy na pewno „trzeba je wydawać”.

Dopłacać? Prywatyzować?

Mikrokogeneracja, a więc przydomowe źródła energii, wytwarzające do kilku, czy kilkunastu kilowatów, zostały niestety przez projekt nowej ustawy energetycznej potraktowane po macoszemu. Bo niby trochę można je potraktować jak odnawialne źródła energii (a na to będzie nawet odrębna ustawa), ale nie do końca, gdyż mikrokogeneracja to także energia z gazu czy węgla. Według większości ekspertów jest to doskonałe uzupełnienie deficytu energetycznego, gdyż w przeciwieństwie do OZE stanowi bardzo stabilne źródło mocy. Dlatego też należy mu się wsparcie finansowe państwa, przynajmniej w formie preferencji. Z kolei przeciwnicy tej teorii twierdzą, że mikrokogenerację – podobnie jak większość najzwyklejszych biznesów – należy traktować w kategoriach ekonomicznych, bo dlaczego dopłacać do produkcji? To przecież zachowanie absolutnie nierynkowe.

Z podobnym dylematem zmierzyli się zaproszeni eksperci, dyskutujący na temat docelowego modelu polskiej energetyki zawodowej podczas kongresu Nowego Przemysłu. Tu jednak „spięcie” było znacznie wyraźniejsze, gdyż dyskutanci podzieli się bardzo wyraźnie na zwolenników i przeciwników prywatyzacji grup energetycznych. Czy państwo powinno mieć swoje spółki i w nie inwestować, czy może lepiej sprzedać je dużym międzynarodowym grupom energetycznym, które bez wątpienia wiedzą, jak na prądzie robić biznes. Wizja właściciela, którego decyzje uzależnione są od chwilowej konfiguracji politycznej kontra przejęcie strategicznej branży przez obcy kapitał. Prawdziwy merytoryczny spór specjalistów. Aż miło się tego słucha.

Prawdziwy dylemat

Ale co z tego wynika? Bo że energetyka jest dla kraju branżą strategiczną, nie ulega wątpliwości. Czy jednak w związku z tym państwo ma w nią inwestować? Przecież powinna opierać się na prawach rynku – jest wkład, jest produkcja, jest sprzedaż, jest zysk.
Tego dylematu nie podejmuję się rozstrzygnąć. Zresztą nawet najtęższe głowy ekonomii nie są w tej kwestii zgodne. Do mnie dociera jednak jeden argument, który – choć mocy – nie ułatwia decyzji. Argument, który padł podczas debaty o mikrokogeneracji – bezpieczeństwa energetycznego Polski nie wolno rozpatrywać w kategoriach ekonomicznych...

PS. Nie proponuję dyskusji na tym blogu, bo nie do końca czuję się w niej partnerem, ale bardzo chętnie przeczytam opinie osób, które zdanie na ten temat mają już wyrobione.

Sławomir Dolecki

czwartek, 11 października 2012

Święto dla programistów, czyli krótki wywiad z organizatorami DevDay 2012

Michał Śliwoń i Rafał Legiędź są pomysłodawcami i głównymi organizatorami konferencji DevDay, którą zorganizowano w tym roku już po raz drugi w Krakowie. Pod patronatem ABB, 250 programistów spotkało się na AGH, gdzie mieli szansę posłuchać prelekcji śmietanki developerskiego światka, lepiej się poznać lub też spotkać starych znajomych. Impreza, już po raz drugi, została bardzo dobrze oceniona przez uczestników. Pytamy zatem organizatorów gdzie tkwi sukces DevDay:

DevDay, jednym zdaniem, to?

[Rafał] DevDay to darmowa konferencja dla programistów nastawiona na wysokiej jakości prelekcje oraz możliwość spotkania się pasjonatów w luźnej atmosferze wykładów, rozmów i imprezy pokonferencyjnej.
[Michał] DevDay to Święto dla Programistów.

To już druga edycja imprezy. Jak porównalibyście ją do DevDay 2011?

[Michał] DevDay 2012 zachował tę samą formułę, ten sam rozmiar, przyjął te same założenia, co poprzednik, ale patrząc po jego odbiorze - był nieporównywalnie lepszy.
[Rafał] Impreza miała powtórzyć sukces z poprzedniego roku. Zaskoczeniem było dla nas to, że nie tylko powtórzyła, ale praktycznie każdy jej aspekt został poprawiony.

Jak wyglądały przygotowania do tegorocznej edycji?

[Rafał] Z doświadczenia z poprzedniego roku - przygotowania do imprezy tegorocznej zaczęliśmy już w styczniu. W zespole organizatorów znalazło się w tym roku aż 14 osób.
Dzięki pomysłowości zespołu - mieliśmy szansę zaskoczyć uczestników nietrywialnymi elementami konferencji, jak np. koszulki konferencyjne z miejscem do pisania na plecach, co w rezultacie dało ciekawe kompozycje uczestników.
[Michał] Są też osoby, które pomagają nam za pomocą niewidzialnych rąk. Przemysław Zakrzewski był osobą, która w zeszłym roku jako pierwsza uwierzyła, że nasz pomysł zorganizowania konferencji ma sens.
Bez jego wsparcia, pomocy i wiary w nas - nie byłoby ABB DevDay 2011 ani DevDay 2012.

Udało Wam się ściągnąć kilka ważnych nazwisk ze świata informatyki. Warto było?

[Rafał] Pewnie!
[Michał] Proszę zapytać tych wszystkich uczestników, którzy prosili o autografy, wspólne zdjęcia, którzy zadawali pytania osobom, których książki czytają. Bez tych nazwisk to wydarzenie nie byłoby tak dobre!

Jakieś szczególne momenty, które utkwiły Wam w pamięci z tegorocznej imprezy?

[Rafał] Nie było jednego momentu, to cały dzień, to atmosfera unosząca się w powietrzu, to radość, którą było widać na twarzach uczestników, ta inspiracja, która została na później.
[Michał] To również e-mail od uczestnika, po konferencji, że DevDay zainspirował go do zmian w życiu.

Jaką wartość ma impreza typu DevDay dla ABB?

[Rafał] ABB jest firmą, która nie kojarzy się z wytwarzaniem oprogramowania, a my pracując tutaj dobrze wiemy, że bardzo dużo elementów w firmie zależy od systemów wytworzonych przez nas. Dzięki tej imprezie możemy również zaprezentować się jako firma z dużym potencjałem developerskim.
[Michał] Najlepsi programiści mają to do siebie, że uwielbiają skupiać się w społecznościach, uwielbiają ze sobą rozmawiać, inspirować się nawzajem. ISDC i ABB mają ambicje być w tej grupie.

Już dziś macie szansę zachęcić do udziału w przyszłorocznej edycji. Dlaczego warto przyjechać za rok? Macie już jakieś wstępne plany?

[Michał] Zamierzamy powtórzyć sukces z tego roku, a skoro podobało się uczestnikom - zapraszamy już teraz.
[Rafał] Mamy w myślach parę pomysłów na naprawdę miłe niespodzianki. Nie zapeszajmy na razie :)

Dziękujemy za wywiad.



Zobacz pełną galerię zdjęć z DevDay >>>

Rafał Legiędź - Senior Software Developer w łódzkim Centrum Systemów Informatycznych ABB (ISDC)









Michał Śliwoń - Software Developer/Designer w łódzkim Centrum Systemów Informatycznych ABB(ISDC)

czwartek, 4 października 2012

Ustawa o OZE. Może będzie, a może nie...

Nie jest dobrze. Trójpak energetyczny rodzi się w bólach, wiele środowisk ma zastrzeżenia do planowanych zapisów, a tu na horyzoncie pojawiają się kolejne czarne chmury – być może ustawa o odnawialnych źródłach energii zostanie z ustaw energetycznych wyłączona i uchwalona ... nie wiadomo kiedy. Nic dobrego wyniknąć z tego nie może. Mało tego, już wiadomo, że nic dobrego nie wynika nawet z publicznych dywagacji na ten temat...

Komplikacja czy brak przeszkód?

Wiceminister gospodarki Mieczysław Kasprzak zastanawia się, co z tym fantem zrobić. Wyłączyć ustawę o OZE z „trójpaku”, przenieść pewne elementy regulacyjne z innych ustaw, a może część zapisów wprowadzić do innych aktów prawnych? A w ogóle, to regulacje miały zostać uchwalone do końca roku, a szanse na to są coraz mniejsze. Stawką w grze są także ustawy Prawo energetyczne i Prawo gazowe. Wszystkie potrzebne. Na każdą z nich czeka rynek.
– Jednoczesne procedowanie w Sejmie trzech ustaw jest niemożliwe. Rzecz polega na tym, że w jednej ustawie odwołujemy się do drugiej. W ustawie o OZE są odwołania do tej energetycznej i to komplikuje sprawę – wyjaśnia Mieczysław Kasprzak. Wyjaśnia? Jak dla mnie nie bardzo, ale wiceminister dodaje też szybko, że te odwołania znajdują się w kilku miejscach, więc przyjęcie ustaw oddzielnie, nie powinno stanowić istotnej przeszkody. Tak więc nie wiadomo – komplikacja czy brak przeszkód? Ale spraw niewyjaśnionych jest znacznie więcej, bo przecież ustawa ta ma wdrożyć do polskiego prawodawstwa unijną dyrektywę o promowaniu energii z odnawialnych źródeł. Czas na to minął w grudniu 2010 roku. Nie rozwiązano również kwestii szkoleń i uprawnień dla audytorów oraz rozdzielenia przesyłu energii od jej produkcji. A do tego w tle trwa międzyresortowy konflikt o podział pieniędzy z kar nakładanych na tych, którzy nie produkują energii odnawialnej. Według Ministerstwa Finansów pieniądze te powinny trafiać do budżetu. Według resortu gospodarki – podobnie jak w całej Unii – powinny wspierać rozwój OZE.

To tylko „oficjalna” przyczyna?

Krótko mówiąc nic nowego. Każde istotne i oczekiwane prawo rodzi się w naszym kraju w bólach. Z tego więc punktu widzenia powyższy wywód nie ma większego sensu, bo trzeba przyjąć, że tak jest i już. Ot, taka lokalna przypadłość. Ale sprawa ma jednak szerszy wymiar niźli tylko krytyczna ocena systemu prawodawczego w Polsce. Otóż te właśnie opóźnienia i publiczne dywagacje zaczynają przynosić wymierne konsekwencje. Niestety niezbyt optymistyczne.
Jak informuje „Financial Times" duńska firma Dong Energy oraz hiszpańska Iberdrola szykują się do wyjścia z inwestycji wiatrowych w Polsce. Obie firmy należą do największych inwestorów w tym segmencie energii odnawialnej w naszym kraju. Według dziennika zagraniczni inwestorzy są zniecierpliwieni zamieszaniem, jakie wciąż trwa wokół polskiego prawa, dotyczącego energii odnawialnej! I choć wielu specjalistów podkreśla, że to tylko „oficjalna” przyczyna, bo tak naprawdę spółki te przyjęły strategię redukującą zadłużenie, stąd pewne decyzje, to jednak sygnał wysyłany w świat nie jest dla nas pozytywny. I po raz kolejny nie jest fajnie, kiedy Europa pokazując nas palcem ma prawo powiedzieć: to Ci, którzy prostej ustawy przez kilka lat napisać nie potrafią...



Sławomir Dolecki