Energetyka prosumencka to temat, który pojawia się w dyskusjach publicznych coraz częściej. Ma stanowić antidotum na nadchodzące problemy, związane z deficytem energii elektrycznej, a wynikające z konieczności wyłączenia części bloków energetycznych. Czy rzeczywiście mikrokogeneracja i przydomowe elektrownie wiatrowe i fotowoltaiczne mają szansę wypełnić energetyczną lukę? Czy jest to dobry kierunek rozwoju rynku elektroenergetycznego? Czy przyniesie spodziewane efekty w postaci megawatów, a potencjalni prosumenci będą zainteresowani inwestycjami w mikro źródła energii?
Technologia to drobiazg
Takie pytania nieustająco powracają podczas każdej dyskusji na ten temat. Nie inaczej było i tym razem, gdy z zagadnieniem po raz kolejny zmierzyła się Społeczna Rada ds. Rozwoju Gospodarki Niskoemisyjnej. Dyskusja, choć kolejna na ten sam temat, poruszyła problemy dotychczas jeszcze nie odkryte. Za każdym razem bowiem na sali znajdzie się ktoś, kto na energetykę prosumencką ma zupełnie odmienne spojrzenie.
Tym razem na tapecie było prawo. Chyba nie do końca w sposób zamierzony przez organizatorów, ale tradycją debat organizowanych przez Radę jest poruszanie tematów, które przede wszystkim interesują panelistów i uczestników. Choć prof. Krzysztof Żmijewski próbował w prezentacji otwierającej skierować uwagę na technologie, twierdząc, że głównym hamulcem rozwoju mikrogeneracji jest brak zdolności magazynowania energii i nieprzewidywalność źródeł odnawialnych, to już kolejny mówca – Marek Woszczyk, prezesa Urzędu Regulacji Energetyki – uznał, że technologia to drobiazg. Energetykę prosumencką można bowiem budować nawet bez inteligentnych rozwiązań, wdrażając je sukcesywnie, ale bez dobrego i jednoznacznego prawa w ogóle zacząć się nie da. Prawo, to podstawa.
Resorty „rozgryzają” problem
No i się zaczęło. Niemal natychmiast pojawiły się głosy, że dzisiaj energetyki prosumenckiej wprowadzić się rzeczywiście nie da w ogóle, bo na przeszkodzie stoi... prawo budowlane, część prawa energetycznego, a nawet ustawa o planowaniu przestrzennym. Paradoksy osiągają poziom wręcz niewiarygodny, bo energetyka prosumencka polega przecież na instalowaniu źródła energii we własnym domu, ale wytwarzanie energii to PRODUKCJA, a takiej nie wolno prowadzić w strefie budownictwa mieszkaniowego, bo wykluczają to lokalne plany zagospodarowania przestrzennego. Ot, taka klasyczna kwadratura koła.
Na szczęście głos rządu, w osobie Janusza Pilitowskiego, dyrektora Departamentu Energii Odnawialnej w Ministerstwie Gospodarki, uspokoił, że sprawa jest znana i „rozgryzana” przez kilku ministrów, bo też nie do końca wiadomo jak i przez kogo powinno być to znowelizowane. W każdym razie trwają uzgodnienia międzyresortowe.
I dyskusja mogłaby zapewne trwać w nieskończoność, bo okazało się, że inne paragrafy mówią o instalacjach budowanych na własny użytek, a jeszcze inne o instalacjach, z których energia będzie sprzedawana. Czym innym z punktu widzenia prawa jest wiatrak na dachu, a czym innym stojący na własnej podstawie. No krótko mówiąc jeden wielki prawny galimatias, bez wyprostowania którego nie ma co myśleć o rozwoju tego segmentu rynku energetycznego.
A czasu coraz mniej
A jest o co walczyć, czego najlepszym dowodem są Brytyjczycy. Energetyka prosumencka rozwija się u nich w takim tempie, że do 2020 roku będą wytwarzać w przydomowych źródłach energię o mocy 40 tys. MW, czyli więcej niż wynosi cała polska moc wytwórcza. A nasze problemy? No cóż, sprawę najlepiej chyba podsumował Tomasz Wolanowski, dyrektor handlowego ABB: „Technologia, logistyka, prawodawstwo... będziemy się o to cały czas potykać, ale energetyka prosumencka będzie się rozwijać. Ta zmiana rynku energetycznego będzie postępować, bo z tej drogi nic nie jest w stanie nas zawrócić”. Czy tak będzie? Zobaczymy. Szczególnie, że na odpowiedź nie będziemy czekać zbyt długo. Bloki energetyczne o łącznej mocy 6 tys. MW musimy wyłączyć do 2015 roku.
Sławomir Dolecki